poniedziałek, 24 czerwca 2013

Release the daemons

     Pierwsza część dwugłosu na temat  naszego turnieju  Legen — wait for it... — dary, w którym graliśmy taliami opartymi na legendach za trzy z ostatniego cyklu bitewnego. Dziś głos oddaje zwycięzcy turnieju - Maćkowi Melomanowi Strychalskiemu.

     Jak tylko padł pomysł zorganizowania turnieju na legendach o koszcie trzy, w głowie roiło mi się od pomysłów talii opartych na Wurrzagu, Alith Anar i Crone Hellebron. Zapewne zagrałbym którąś z wyżej wymienionych ale Jimmy nie dał mi wyboru. Rzucił mi wyzwanie abym zagrał Sigvaldem. Od razu zacząłem kombinować ale szedłem w złą stronę, co uświadomił mi Siddin, który na testach dokopał mi jakieś 4:1. Dodatkowo zrozumiałem, że bez Sorcererów of Tzeentch nie warto wychodzić w szranki z kimkolwiek. Po kolejnych dniach dogłębnych analiz kart chaosu, przypomniała mi się opcja niekończącej się Plague Bomb. No więc postawiłem na najbardziej demoniczne ze wszystkich możliwych stworzeń świata Warhammera. Wypełniłem Straszliwą przysługę i stworzyłem talię. Na sucho wszystko działało jak należy. Nadszedł testowy pojedynek ze Strusiem (jedyne testy tej talii), który udało się wygrać. Do turnieju było coraz bliżej, a ja nie miałem z kim testować talii, więc siedziałem i ustawiałem „pasjansa” przy odpowiednio okultystycznej muzyce. Nadszedł dzień turnieju. Zrezygnowany udałem się do iławskiego Mopsika, w którym miała odbyć się rywalizacja, obwieszczając tu i tam, że dziś jestem statystą. Trzeba jeszcze dodać, iż zaskoczyła mnie frekwencja, można rzec parszywa dwunastka. Ale do rzeczy:



     Pierwsza runda. 2:0 Unclean ORC
Żeby tradycji stało się zadość nikt inny ale Unclean został moim pierwszym przeciwnikiem. Przed grą poinformowałem rywala, że najbardziej boję się Orków, którymi zdecydował się grać. Nie odczułem strasznych konsekwencji Troll Vomit, więc nie było większych problemów. Moja talia była ustawiona pod bardzo mocną kontrolę, której pomogła słaba ręka przeciwnika w obu grach. Raiding Camps od samego początku starć załatwiło sprawę. Ciut bardziej pewny wyruszyłem na kolejną bitwę.
     Druga runda. 2:0 Struś HE
Trafiłem na Strusia, który zasypał DE Kyriona straszną ilością indirectów. Do stołu usiadłem z przeświadczeniem, że jeśli przeciwnikowi podejdzie dobra ręka, to będę bez szans. I tak właśnie się zaczęło. Lothern Sea Masters od samego początku napierali wspierani Outpost of Tiranoc. Partię skończyliśmy przy ośmiu obrażeniach na moim Queście i Kingdomie i siedmiu w Battlefieldzie. Deck się się rozpływał ale na szczęście dobrałem UTSa i skończyłem sprawę. To była chyba jedyna gra turnieju, w której nie dane mi było wystawić legendy. Druga partia odbyła się już bez zbędnego dramatu. Kontrola znów dała o sobie znać. Tutaj trzeba zaznaczyć brawa dla Strusia, który podjął wyzwanie gry na Alith Anar.
     Trzecia runda. 2:0 Klonik DE
Dark elfów nie bałem się i zgodnie z oczekiwaniami dałem radę. Drobny blef dotyczący mojej talii i w czwartej turze przeciwnik traci pięć supportów z jednego Grabienia. Druga gra odbyła się już inaczej. Od samego początku Klonik zaczął discard. Ale szybka kontra i dobierał tylko Barbed Snares, a ja rozbudowałem swoje królestwo i wezwałem demony z piekielnych czeluści. Już straciłem początkową niepewność.
Czwarta runda. 2:1 DarkBlue IMP
Darkblue, czyli jedyna dziewczyna na iławskich turniejach, zawsze sprawia mi problemy. I tym razem dała radę. Pierwsza gra totalnie mnie zniszczyła, nawet nie korzystając z Vereny. W momencie gdy zaczęła się druga miałem pewność, że nie odbiegnie daleko od pierwszej. W drugiej i piątej turze zostałem osądzony. Wszystko wskazywało na porażkę ale Sigvald Wspaniały został w polu gry i sam ją wygrał (no może przy małej pomocy Necrodomo's Prophecy). Trzecia gra. Nadzieja na wygraną wróciła. Kilka dobrych zagrań z mojej strony i Baltazar pokłonił się przed potęgą chaosu! (uff)
     Piąta runda. 2:1 Barry13 ORC
Przed tą rundą razem z Barrym błagaliśmy mrocznych bogów chaosu oraz Gorka i Morka abyśmy nie musieli ze sobą grać. Niestety los chciał byśmy znów spotkali się na polu bitwy. Idąc do stołu żartowaliśmy, że trzeba wpisać dwa zero dla Barrego (i iść na bilard) co nam obu pasowało. Już miałem dość gry tego dnia. W pierwszej partii zgodnie z oczekiwaniami zostałem rozniesiony. W drugiej sytuacja kompletnie się odwróciła i to Barry musiał lizać rany. W decydującym starciu, obaj głodni wygranej, walczyliśmy do samego końca. Grę znów wygrał UTS (1 w decku!), o którym Barry nie pomyślał i zostawił mi na stole lojalkę w postaci Horrific Favoura, a na rękę w jednej karcie dobrałem Fledgling Chaos Spawna, który posłużył jako trzeci symbol chaosu. Wurrzag upadł przed potęgą konkurenta i jego demonicznych przyjaciół. Co wzbudziło moje zdziwienie ale również szacunek dla niedocenianej legendy jaką jest Sigvald the Magnificent.



Turniej się skończył, ja odetchnąłem z ulgą, nieziemsko zadowolony z dokonań tej niekonwencjonalnej talii. Przyszedł czas wyboru nagrody, w postaci legendarnych kart stolic! Aby uhonorować dokonania Sigvalda wybrałem stolicę IMP/CHA. Do graczy, którzy czytają ten artykuł chciałbym jeszcze dodać: do zobaczenia w Bydgoszczy.
     Meloman


Link do zwycięzkiej talii Melomana na Sigvaldzie:
http://deckbox.org/sets/402147

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz